BLOG 4 (2013-05-13)

Bardzo często mieszkają u mnie w domu różni ludzie i wiem, jak trudno się pogodzić z tym, że gość wnosi jakieś zmiany w moim domu, przestawia meble czy przewiesza obrazy. Kiedy wchodzimy z filmem do wynajętych mieszkań zachowujemy się wobec gospodarza tak, jak sam tego najbardziej nie lubię. Mieliśmy zdjęcia w mieszkaniu znajomych dziennikarzy – szczęśliwe wyjechali na weekend i dopiero po premierze zobaczą co się działo z ich wnętrzem. Moim zdaniem na ekranie wygląda lepiej niż na co dzień, ale właściciele mogą mieć inne zdanie.

             Porównywałem już kręcenie filmu do budowy domu - przybyło nowe piętro, wątek chłopaka który pod Operą, po spektaklach zbiera pieniądze na piwo bo honor nie pozwala mu się przyznać, że żebrze w związku z chorobą w rodzinie. Nie wymyśliłbym tego sam. Przed paru laty spotkałem kogoś, kto próbował swój dramat przemienić w dowcip. Wzruszył mnie wtedy. Może w filmie też wzruszy.

           Żebraka gra absolwent łódzkiej filmówki Bartek Żmuda. Poznałem go w zeszłym roku na obozie. Musi grać po angielsku, trochę improwizuje. Nasz opiekun językowy na planie po każdym ujęciu wskazuje, które wyrażenie jest mylące i trzeba będzie je zmienić. Włoch Riccardo też czasem przekręca jakieś angielskie słowo choć mówi biegle w tym języku. We włoskim np. nie ma dźwięku „H” i Riccardo uporczywie zamiast powiedzieć „He is” powtarza „He his”, na polskie czy włoskie ucho prawie nie słychać różnicy, ale dla Anglika to ma już inne znaczenie. „On swój”- zupełnie bez sensu. Tylko Weronika Rosati nie robi w angielskim żadnych błędów.

           Teraz parę słów o czymś poważnym, płynącym z wątku chłopaka, który pod Operą zbiera pieniądze na drogi aparat do oddychania, zabezpieczony na wypadek przerwy w dostawie prądu (taka przerwa rzecz jasna zdarzy się w końcu filmu i zwiąże wszystkie wątki, bo wielka korporacja zajmuje się energetyką). Pytanie dla kogo ten aparat. W scenariuszu był raz dla brata raz dla matki - w filmie jest dla ojca. Zmiany wynikły z obsady. Za każdym razem do roli inwalidy, który ma trudności z oddychaniem szukałem człowieka, który autentycznie cierpi na podobną dolegliwość. Oczywiście można było zaprosić aktora namalować mu sine kręgi pod oczami i kazać udawać chorobę… Przebywając wśród inwalidów usłyszałem wiele razy pretensje, dlaczego w filmach o chorobie nie może opowiadać ten, kogo to naprawdę dotyczy. I rzeczywiście – dlaczego? Widz zapewne się nie zorientuje, czy ten epizod został zagrany przez zdrowego czy chorego, ale chory nie tylko, że zarobi (co w złym stanie zdrowia jest również kwestią poczucia własnej wartości), ale też powie o tym, co mu bliskie. Tak się stało na naszym planie. Złożony chorobą były sportowiec pojawił się w roli ojca. Wielokrotnie powtarzał, że się cieszy tym, że będzie go widać na ekranie i tym samym rozwiał wszelkie wątpliwości, czy aby nie żerujemy na czyimś nieszczęściu. 

            Kolejne piętro naszej budowli to wątek matki głównej bohaterki. Doprowadziliśmy go do końca co znaczy do sceny pogrzebu, na którym dawni towarzysze walki chcieli odczytać jej polityczny (czy tez ideologiczny) testament, a córka nie pozwoliła bojąc się, że jej samej ten testament zaszkodzi, bo będzie medialna wrzawa jako, że matka była stalinowską prokurator. Nie mam żadnych pasji lustracyjnych, szczególnie, że parę lat temu padłem ofiara pomówień (którym akta w IPNie  w pełni przeczą bo wynika z nich, że przed pięćdziesięciu 
laty założono mi na rok teczkę, ale nie zrobiono mi nawet propozycji współpracy z bezpieką). I teraz znowu temat zadawnionych krzywd - tych prawdziwych, gdzie stawką bywało ludzkie życie. Tamto pokolenie wymiera. I wielu nigdy nie przyznało się do tego, że uczynili coś złego. Mój student na planie odczytuje ten wątek przez pryzmat wojny domowej, która do dziś dzieli ludzi w Hiszpanji. A ja w filmie opowiadam o bezsilności wobec zła. U Bunuela w Viridianie był to wątek szyderczy – u mnie jest to smutne zadumanie nad tym, że nasze marzenia o sprawiedliwości na tej ziemi nigdy nie będą spełnione. Co nie znaczy, że nie trzeba mieć tych marzeń. A co z niesprawiedliwością przez nikogo nie zawinioną? Dlaczego ojciec żebraka jest dotknięty śmiertelną chorobą?

             W trakcie zdjęć do pogrzebu na Cmentarzu Wojskowym stałem z boku, a w czasie próby mikrofonu padało słowo „Towarzysze”. Jakaś kobieta porządkując grób męża powiedziała do mnie z westchnieniem „znów chowają katów tam, gdzie leżą ofiary”. Zapewniłem ją, że to fikcja. 

            Nie znoszę zdjęć na cmentarzach, a tak często w moich scenariuszach pojawiają się   sceny cmentarne. Kiedy patrzę na groby tych, co są od nas „Śmiercią starsi” myślę sobie, że może spocznę kiedyś (oby nieprędko) w jednym z moich obiektów zdjęciowych. Może na tym właśnie cmentarzu wojskowym, gdzie spoczął już mój profesor Andrzej Munk i kolega Janusz Morgestern. Nie mam w Warszawie rodzinnego grobu - ten moich rodziców jest już pełen.
      
    Już ostatnia uwaga. Nasze zdjęcia przebiegają bardzo szybko – bo kosztorys pozwala na zaledwie dwadzieścia osiem dni zdjęciowych. Dawniej na film pełnometrażowy miałem ich około pięćdziesięciu. Pośpiech sprzyja rozwiązaniom banalnym, to znaczy oczywistym. Czasem przez parę godzin nie możemy zrozumieć, co w danej scenie uwiera, gdzie jest błąd, czy w dialogu, czy w sytuacji, czy w obsadzie. I zwykle, jeśli starcza nam siły i czasu w końcu znajdujemy wyjście. Ale pośpiech obniża krytycyzm. Wspomniany już mój profesor Andrzej Munk ostrzegał nieustannie „Jak czujesz, że coś jest nie tak - nie kręć. Poczekaj i znajdź przyczynę.” Kilka razy po długich próbach okazywało się, że przyczyną było jedno zdanie w dialogu, czy właśnie jedna niepotrzebna pauza. Z perspektywy montażu zobaczymy, ile błędów uszło niezauważonych.

          Żeby nie kończyć opowieści przewidywalnie o porażce - łut nadzieji. Agnieszka Grochowska zagrała małą scenkę po pogrzebie, w której urąga zmarłej przybranej matce. Bałem się tej sceny, bo to niemalże konwencja teatralna - aktor, który mówi sam do siebie 
(A jak często w życiu to się zdarza?). Kiedy zobaczyłem próbę zrozumiałem, że to może być kulminacyjna scena. I błyskawicznie zmieniliśmy kostium i scenografię tak, żeby w montażu użyć tej sceny nie tam, gdzie teraz jest w scenariuszu.

        Rozpisałem się śmielej bo moi współpracownicy dodają mi odwagi mówiąc, że te  zwierzenia odbiegają od stereotypu jaki mi towarzyszy, że podobno jestem postrzegany jako człowiek pozbawiony wątpliwości. Jeśli tak, to pozory mylą. (Może na moją korzyść?) Człowiek bez wątpliwości nie budzi wprawdzie sympatii, ale może budzić zaufanie.  Wobec tych którzy decydują o tym, żeby finansować moje kinowe czy teatralne produkcje powinienem prezentować się jako twórca pewien siebie. Ale jeśli ktoś czytał któreś z moich książek, to wie, że to tylko marne udawanie. A przed Wami nie mam co udawać. 




Lista wpisów:


2013-05-30
2013-05-17
2013-05-06
2013-04-29
2013-04-22
BIP